Sposób skuteczny i nieinwazyjny, sprawdzony na sobie. Tyle że wymaga trochę czasu, ale czy komuś się gdzieś śpieszy? Bez głodu odstawienia i środków wspomagających. Nałóg rozpływa się, a ty budzisz się w innej bajce.
Nie wierzę w rzucanie palenia z dnia na dzień. Terapia szokowa zawsze zbiera żniwa, jak nie od razu, to po dłuższym czasie. Oczywiście wierzę w wyjątki, ba – widzę je i podziwiam. Jak u koleżanki, która nagle odkrywa, że chudnie z dnia na dzień, ma nie za ciekawe wyniki badań i rzuca hasło, którego nigdy nie zapomnę: „O w mordę, znikam…”. No i nikotynę odstawia. Dobrze się ma już od roku, ładną cerę odzyskała, podobnie jak parę utraconych nie wiadomo po co kilogramów.
Ale taka metoda wymaga specjalnych warunków, np. wystąpienia nagłego strachu o życie. Co robić, kiedy zamiast strachu jest niekończąca się przyjemność? Zastąpić ją inną, jeszcze większą… Ale o tym później.
Potrzebujesz:
-
znajomości arytmetyki na poziomie sześciolatka
-
trochę miłości własnej
Będzie ci łatwiej jeśli:
-
nie jesteś singlem/singielką
-
jesteś z tych wybrednych
-
nie lubisz się bać
Łatwiej jest rzucić palenie dla kogoś niż dla siebie. Tak jak z reguły łatwiej oszukujemy samych siebie niż innych albo łatwiej wybaczamy sobie niż innym. Rzucanie dla kogoś bardziej mobilizuje, trzeba wyznaczyć sobie kogoś. To może być nawet idol, którego nigdy nie poznamy, ale ta słodka tajemnica, która nas z nim połączy… Najłatwiej rzucić palenie dla dziecka, bo jednak wizja przedwczesnego zapakowania nas do trumny ma swoją moc. Niepalący partner/ka są jak prezent. Pomyśl o jego/jej radości, o pocałunku, który mu/jej nie będzie śmierdział mieszanką dymu i starych nikotynowych złogów z płuc, które dźwigasz w sobie od lat. Śmierdzenie jest upokarzające. Śmierdzenie na własne życzenie jest głupie. To prawie tak jakbyśmy wpadli w nałóg niemycia się.
A teraz do rzeczy.
Trzeba będzie przez jakiś czas dodawać, a w zasadzie odejmować. Sobie ilość papierosów dziennie w sposób płynny. Ale nie tylko. W tym procesie chodzi też o to, by powoli w miejsce palenia nawykowego, mechanicznego, towarzyskiego (to najgorsze) wprowadzić palenie celebracyjne, koneserskie, rzadkie i wyszukane. Ograniczanie liczby papierosów musi przebiegać według bardzo określonego rytmu. Średnio, żeby wyjść z nałogu typu pół paczki dziennie potrzebujesz 2-3 miesięcy; z paczki wychodzisz do pół roku.
Zrobię symulację na paczce dziennie, bo to jest już ilość poważnie zabijająca.
Terapia podzielona jest na tygodnie. Każdy dzień palacz rozpoczyna od nowej paczki, z której usuwa według poniższego schematu pewną ilość papierosów. To bardzo ważny zabieg z dwóch powodów: od razu ustawia nam ilość papierosów na dzień i wyrabia rodzaj magicznego gestu niszczenia, niejako symbolicznego wyrzucania z siebie uzależnienia. Pod koniec każdego tygodnia kupujemy sobie coś dobrego do jedzenia. Mały rarytas, lokalny specjał, coś, czego nigdy nie próbowaliśmy. To nie musi być zaraz jakiś kawior z bieługi, ale np. sycylijski krem pistacjowy. Jak ten
W każdym kolejnym tygodniu wypala się dwa papierosy mniej. A więc: w pierwszym tygodniu każdego dnia – 18 papierosów dziennie, w drugim – 16, w trzecim – 14, w czwartym – 12, w piątym 10.
Jesteśmy w połowie Rubikonu.
Tu następuje zmiana rytmu – teraz w każdym tygodniu ucinamy po jednym papierosie. Aż dojdziemy do trzech dziennie.
Etap trzech dziennie jest ważny, bo często przy nim następują rozmaite kryzysy i spokojnie można go wydłużyć do dwóch tygodni. Ale potem znów redukujemy tę, jakże skromną już ilość petów i wreszcie dochodzimy do kluczowej liczby – JEDNEGO PAPIEROSA DZIENNIE. Co się w nas przez ten czas zmieniło?
Bardzo wiele. W miarę ograniczania ilości papierosów, prawdopodobnie zaczęliśmy inaczej o nich myśleć. To towar coraz bardziej deficytowy, już nim nie szastamy, nie wychodzimy na niego z każdym z pracy, coraz bardziej skłaniamy się do samotnego delektungu. Najlepiej zostawiać go na koniec dnia. Jak nagrodę. A kiedy już przyjdzie ten moment, że może nawet wcale nie musimy go zapalić, zorganizujmy show. Imprezę, wielkie halo, zaprośmy ludzi, niech gwoździem programu będzie zapalenie tego ostatniego i wykopanie w kosmos nałogu!
Ja przez miesiąc czy dwa paliłam (nie pamiętam, bo było to chyba z siedem lat temu) jednego dziennie. I potem nie wiem już jak, po prostu przestałam. Długo trzymałam jeszcze jednego zabunkrowanego papieroska gdzieś w szafce. Wysechł niemiłosiernie. Na wszelki wypadek, który nie nastąpił. Może gdzieś tam jeszcze jest.
No, ale ja miałam łatwiej. Ja miałam ojca, który zmarł na raka płuc. Był namiętnym palaczem. Pod koniec życia nie mógł przełknąć łyka ukochanej herbaty, bo przerzuty powodowały nieustanne zakrztuszanie się. O innych szczegółach nie wspomnę, ale – i to jest mój najtrudniejszy proponowany element terapii – jeśli nie ma się nikogo w rodzinie, kto walczy z rakiem, hospicja stoją otworem. Zajrzyjcie tam, w ramach wolontariatu. Może wtedy poczujecie, jak zakochujecie się w ZDROWIU.
różnimy się. każdy niech rzuca po swojemu. nie ma przepisu uniwersalnego – ja z rzucaniem miłości – dości. ja palę po trochu (3 machy) i gaszę. popielniczka jest od razu myta i odkładana w niewidoczne miejsce. no i robię to na stojąco przy otwartym oknie.
jak
Czas juz rzucic najwyzszy…
Czas juz rzucic, czas najwyzszy…
Najlepszy czas na rzucenie palenia to teraz. I nie wierzę w długoterminowe plany działania. Palenie to jest kwestia zero-jedynkowa. Albo pale albo nie palę. Nie twierdzę, że jestem super przykładem bo chyba milion razy rzucałam i się nie udawało. Ale byłam o tyle lepsza od innych, że próbowałam. ostatecznie i tak sięgnęłam po leki, które mi pomogły przetrwać ten pierwszy najgorszy okres. Był to desmoxan a poczytać sobie o nim i o jego składniku aktywnym można sobie poczytać chociażby tu https://www.znamlek.pl/desmoxan-3889.html
Pozdrawiam i życzę niepalenia