Simon Beck zrobił z nich narzędzie do rysowania. Potrzebował tylko śniegu. W dużych ilościach.
W zawiązku z tym, że wiosna usiłuje wtargnąć i pomieszać nam w głowach, zostańmy jeszcze na chwilę przy śniegu. Mam nowego bohatera, który w nim robi. Podsunął mi go mój agent do zadań specjalnych, który ostatnio wsławił się odnalezieniem norweskiego fotografa cierpiącego na amnezję, patrzajcie http://www.pomalu.pl/2016/02/04/przygoda-ciekawosc-przyjazn-tajemnica-jan-sohlberg/
Napisz o nim – mówi, on jest taki slow…
Trudno się z agentem nie zgodzić. Simon Beck, człowiek, który zajmuje się wydeptywaniem gigantycznych i precyzyjnych wzorów w śniegu, nigdzie się życiowo nie spieszy. Jacyś instruktorzy narciarscy i pracownicy zimowych alpejskich resortów mają go za niegroźnego, choć bardzo poważnego świrusa. Facet robi nożne rysunki, których prawie nikt, poza Bogiem na niebiesiech, nie ogląda. Wybiera sobie jakieś nieuczęszczane połacie wysoko w górach, na które spadł świeży śnieg. I kroczy.
Wydeptywacz zaczynał od prostych trójkątów Sierpińskiego, a dziś, po 12 latach, doszedł do wybujałych fraktali. Jeszcze o nim napiszę, na razie zajawiam film i kilka zdjęć.