Własna winnica, łuk triumfalny z jaśminu, dziko i zielono. Po 30 latach znów mam swój ogród! Do pisania książek i się uziemiania.
Nieoczekiwanie zostałam działkowcem. Najważniejsze decyzje w życiu podejmuję błyskawicznie, bez zastanowienia i zwykle… nie żałuję. Tak było i tym razem. Przychodzi taki moment w życiu, kiedy po prostu trzeba grzebać w ziemi. Czy to jest jakieś przygotowanie do wiecznego odpoczynku? Nie wiadomo, ale zasada jest raczej powszechna. Ja po prostu przestałam się mieścić na balkonie. Kwiaty się z niego zaczęły wylewać i prowokować najbardziej leniwych sąsiadów do jakichś ruchów. Zakup działki to poważna sprawa. Ale nie dla mnie, oczywiście – tu działają instynkty. Ów kawałek ziemi, z małym drewnianym domkiem i arsenałem drzew i krzewów owocowych urzekł mnie bezpretensjonalnym sznytem (czytaj: lekkim zapuszczeniem), całkowitym brakiem kostki betonowej i tujowych zasieków oraz jakąś dobrą energią geomantyczną. Poza tym rośnie tu orzech włoski (podstawa kluczowej nalewki), jaśmin, bzy i peonie. To baza wiosenno-letniej aromaterapii – bez tego nie ma ogrodu. No i zaplecze owocowe, czyli grusze, jabłonie, śliwy, wiśnie, aronie, jeżyny, borówki amerykańskie, truskawki, agrest, porzeczki, winorośl… Czego chcieć więcej? Chyba tylko róż, które sukcesywnie dosadzam i dzikiego bzu – tzw. przydomowej apteki. Są też zabytkowe ule z bartniczym osprzętem. A gdyby tak… Bycie działkowcem to jak wejście do rodziny, jak ślub. U mnie pierwszym członkiem „rodziny” okazała się pani Sabina. Po krótkiej autoprezentacji wkroczyła na moją działkę jak na swoją, od razu wydając nie cierpiące sprzeciwu dyrektywy. Wesoła kobietka w zaawansowanej 70-tce w szybkich abcugach reaktywowała kosiarkę, potem chwyciła za sekator i usunęła wszystkie suche badyle z różanej pergoli, tworząc pokaźny, kłujący stos i po godzinie ostrej działalności ogrodniczej i oratorskiej osunęła się na ogrodowe krzesło i opowiedziała HISTORIĘ. Otóż działka przez dziesięciolecia należała do pani Stasi. Złotej kobiety, która skończyła niedawno lat sto i – choć ma się świetnie i ciągle sama przygotowuje sobie śniadanka – nie mogla już tak żwawo obrabiać areałów. Parę lat temu odstąpiła prawa do ziemi państwu X, którzy najwyraźniej nie podzielali jej werwy… „Jak oni mogli sprzedać pani taką zaniedbaną działkę!? – Sabina powtarzała tę mantrę, zaglądając we wszystkie kąty i sprawdzając, co też zostało z dawnych czasów. Niewiele zapewne, poza drzewami i paroma kępami kwiatów, które zaczęły żyć własnym, monstrualnym życiem. Pąki peoni mają rozmiary kalafiorów, borówka, choć nienawożona, ugina się od ciężaru owoców już na etapie zawiązków, a truskawki walczą ze ślimakami jak husaria pod Wiedniem. Może to duch pani Stasi tutaj rządzi?! Och, trzeba dawną, tę właściwą właścicielkę, wraz z jej ruchomym balkonikiem tutaj zaprosić. Niech to będzie mój mały/wielki życiowy cel.