Kultura

Czy podpalanie pięty może być sztuką?

Tego nie jesteśmy pewni. Pewne jest natomiast, że można to obejrzeć w muzeum. Co jeszcze wiadomo? Że w rzemiośle cała nadzieja. 

Prawie pół wieku temu artysta Jannis Kounellis wystawił w rzymskiej galerii sztuki 12 żywych koni. Stały uwiązane, podjadały obrok i o ile nie oddawały się czynnościom fizjologicznym na tym wyczerpywały się akcje i atrakcje tego przedsięwzięcia. Zresztą szokującego publikę, tego nie trzeba nawet dodawać.  Dzieło pod tytułem „Bez tytułu”, przeszło do kanonu historii sztuki jako jedno z przełomowych z nurtu Arte Povera, czyli sztuki biednej. Kierunek wymyślili w latach 60. XX wieku Włosi w ramach kontestowania sztuki wysokiej i jednym ze znaków rozpoznawczych było używanie przez nich wszelkiego typu bieda-materiałów: juty, węgla, błota etc. Kounellis i cała gromadka artepoverystów, od małego karmiona największymi dziełami sztuki, jakie ludzkość stworzyła, na ziemi Leonarda i Michała Anioła, sięgnęła po brzydotę, łój, śmieci i podarte szmaty, żeby wyrazić swoje odczuwanie sztuki.

Parę lat temu, też na ziemi włoskiej, zobaczyłam dwie wystawy. Pierwsza, w Triennale di Milano (czymś na kształt naszej Zachęty), obiecywała jakieś niebywale obszerne podsumowanie ostatnich pięćdziesięciu lat włoskiej sztuki. „Ennesima”, wystawa siedmiu wystaw, top topów. Lista artystów długa jak lista skarg i zażaleń w spółdzielni „Społem”. Skąd ta metafora? A stąd, że cytatami ze „Społem” można wspaniale zrecenzować to zagraniczne przedsięwzięcie. „Stwierdzam – dziura w szynkowej z powodu złej pracy nadziewarki” albo „Podejście p. ekspedientki do stoiska nabiałowego trwało od godz. 7.40 do 8.00 – Lutkowski” albo „Odmówiono mi sprzedaży wafli, choć mam pod opieką sześć samotnych kalek”. Nie wiem, jakie dokładnie były kryteria doboru obrazów i rzeźb, ale mam wrażenie, że chodziło o coś maksymalnie odstręczającego, brzydkiego, niezrozumiałego i, przepraszam za szczerość, tandetnego. Jakby arte povera trwała tam nie parę lat, ale pół wieku i wciąż biedniała. Nic to. Znalazłam lepszy argument. O skali przygnębienia, jakiego doznałam, oglądając te prace, świadczy fakt, że w sali ostatniej, kiedy już prawie biegłam ku wyjściu, wreszcie coś mnie zatrzymało. Tchnęło nadzieję, było jak ożywczy wiaterek. Otóż była to sala, gdzie wystawiono prace Kounellisa. Nie konie, dodajmy to od razu, ale instalacje z żywych ludzi.

20160131_151824

Zrekonstruowano tam między innymi kolejne dzieło „Bez tytułu” i był to człowiek leżący pod wełnianym kocem, do którego stopy przymocowano palnik połączony z butlą gazową. W sali było dość tłoczno, a panie nadzorujące kazały się odsuwać. Chodziło o to, że za chwilę miał zostać odpalony palnik i zabezpieczano widzów przed podsmażeniem. Postanowiłam to dziwne działanie uwiecznić, choć natychmiast strażniczka surowym głosem mi tego zakazała. Ale, jak to ja w takich sytuacjach, idę na zwłokę, robię wielkie oczy (bo i dziwię się, że zapłaciwszy za bilet, nie mogę sobie zrobić pamiątkowego zdjęcia, nie mówiąc o tym, że odmawia się żurnaliście prawa do ilustrowanego raportu z wydarzenia).

20160131_151930
W kolejnych boksach zobaczyłam: stertę poduszek, z których wystawały dwie prawdziwe ludzkie nogi i siedzącego na krześle pana, na którego mocno owłosionej klatce piersiowej wyświetlany był film. Dalszy boks świecił pustką, bo panna, którą zmęczyło robienie za rzeźbę rozprostowywała sobie na boku kości. Cała ta sytuacja była trochę zabawna, trochę straszna, trochę teatralna i co by nie mówić o innych ponurych i statycznych pozostałościach po arte povera, łatwo się nie zapomni Kounellisa i jego człowieka z palnikiem na pięcie.
Ale dlaczego ja o tym? Bo oto przeskoczyłam na drugą wystawę w tym samym budynku, którą po obejrzeniu wielkiej sztuki chciałam tylko zaliczyć, a jednak bardzo mnie zaskoczyła: „Nowy słownik włoskiej mody”. Miała opisywać ostatnie 20 lat z życia krawiectwa i przemysłu odzieżowego.
Po pierwsze od razu chciało się na patrzeć na eksponaty, co w porównaniu z poprzednią, było wielkim sukcesem kuratorskim. Gros stanowiły ubrania na manekinach. Zjawiskowe, po prostu. Cała kreatywność, estetyka, pieczołowitość i wiarygodność, które z 50 lat malarstwa i rzeźby uleciały w tym kraju jak z przedziurawionego balona, znalazły schronienie w sektorze mody. Dziwne to, ciekawe i zastanawiające. I nie ma w tym przypadku. Kiedy pięć lat temu weszłam do pawilonu włoskiego na weneckim Biennale, miałam ochotę uciec stamtąd z krzykiem. Nagromadzenie tandety i okropieństw było wprost zdumiewające. Już wtedy zastanawiałam się, kto zamienił spadkobierców Tycjana w żaby.
20160131_142358

20160131_142239

Nowy obraz
Oczywiście to tak nie jest, że sztuka powojenna Włoch wygląda tak jak podsumowuje ją ta retrospektywa. Są artyści ciekawi, których nigdy nie wystawi się w Triennale di Milano ani na biennale weneckim, bo decydenci mają taką a nie inną wizję i posługują się tajemnym kluczem. Nie wiemy, co on ma otwierać. Dlatego póki co trzeba dostrzegać, popierać i sławić to, co ciągle jeszcze trzyma poziom, co jeszcze jest potęgą. To rzemiosło. Potęga oparta na rodzinnych biznesach. Potęga mimo romansów z chińskimi fabrykami, które się zdarzają jak wszędzie, ale jeszcze ciągle są synonimem wstydu. Bo Made in Italy jest sprawą honoru. A wytwórcy, rzemieślnicy, fabrykanci usiłują przetrwać kryzys, zaciskają zęby i wczuwają się w gust klienta z Kazachstanu.
Włoskie rzemiosło kontempluję i zachwyca mnie na każdym kroku. Ostatnio w Villi Reale, czyli zjawiskowym pałacu z końca XVIII wieku, który stoi trochę na uboczu od okołokatedralnych atrakcji miasta. Ściślej – całe 15 minut piechotą. Gdyby w Warszawie stał taki pałac, byłby zabytkiem numer jeden, tam to jeden z wielu. Wyraźnie mniej uczęszczany; z tańszymi biletami, w niedzielę rano przyciągał jakieś starsze pary. I czas tam biegnie jakby trochę wolniej. Villa Reale mieści Gallerię d’Arte Moderna, gdzie poza dwoma tysiącami dzieł w stałej kolekcji organizuje się świetne wystawy (np. aktualnie rzeźbiarza Adolfo Wildta). Ale wystarczy tam pospacerować po salach. Pokornie wbić wzrok w podłogę. Klepka ebenisty Maggioliniego powie nam wiele o starym świecie. Zanim najechał Napoleon, zanim w głowach artystów wolność zaczęła siać spustoszenie, aż doprowadziła do palnika gazowego na pięcie.

klepka

One comment

Comments are closed.