Na planie dokumentu o nim samym Herzog został postrzelony przez szaleńca. Z krwawiącym podbrzuszem mówi, że przecież to nic takiego i ciągnie swoją opowieść. Jego ukochany obrazek z dzieciństwa – zygzakowaty wodospad na pionowej ścianie – dobrze odzwierciedla jego osobowość. Człowieka twardego jak skała i tryskającego niespożytą energią i pomysłami.
Kiedy 80-letni Werner Herzog wyznaje, że w ciągu jednego roku pandemii nakręcił trzy filmy i napisał jedną książkę, można szybciutko zweryfikować wyobrażenia o własnej pracowitości i kreatywności. Ten człowiek od 60 z górą lat nieustannie, maniakalnie wręcz udowadnia, że wszystko i na przekór wszystkiemu jest możliwe i że zawsze należy mierzyć wysoko. Do tego trzeba być nie tylko wizjonerem, ale też mieć kolosalną determinację, siłę i opanowanie.
Człowiek, który przeszedł piechotą z Monachium do Paryża – pielgrzymował, by uratować ważną sobie osobę od samobójstwa, który przeciągał 350-tonowy statek przez górę w Ameryce Południowej, zrobił reportaż z „wyewakuowanej” z ludzi wyspy, na której miał wybuchnąć wulkan, wytrzymywał na planie filmowym Klausa Kińskiego, stworzył wstrząsający dokument o marzycielu-lotniku zestrzelonym w Wietnamie i torturowanym, dokument o dwóch biegunach kuli ziemskiej, o wybitnym niemieckiem skoczku narciarskim, który był zarazem rzeźbiarzem w drewnie, o malowidłach prehistorycznych i początkach sztuki w historii ludzkości, o badaczu niedźwiedzi na Alasce zjedzonym przez jednego z tych zwierzy. To tylko wycinek…
Film „Werner Herzog. Radykalny marzyciel” wyreżyserowany przez Thomasa von Steinaeckera to genialny portret artysty. Wszystko, co najważniejsze z jego życia i twórczości podane zostało w zaskakującej, pełnej emocji pigułce. Warto ją łyknąć, dać się zainspirować. Bo przy tak rozbuchanej kreatywności mistrza może nam życia nie starczyć na zapoznanie się z całym jego dorobkiem.