O najcudowniejszym barze, o pewnej kurtynie, o domu, który rzuca na kolana, o brutalnej architekturze pełnej kultury i książce, którą chce się mieć i nie mieć, by dalej o niej marzyć.
Podobno serwują tu najgorsze rybę z frytkami w Londynie, obsługa nie wie, co ma w daniach, jest drogo i porcje są małe. Ale choćby gotowali w kotłach obuwie recydywistów i podlewali je jękami skazańców z Tower, będę tu powracać jak do świątyni. Cafe na 6. piętrze dawnej elektrociepłowni a dziś galerii sztuki Tate Modern ma niespotykaną zupełnie właściwość – wywołuje stan zawieszenia. Siada człowiek przy tym długaśnym barze z widokiem na calutkie City z monumentalną katedrą św. Pawła i Tamizą u stóp i właśnie się zawiesza. Chcąc nie chcąc, zderzony z imperialnym widokiem, zaczyna wzniośle i istotnie myśleć. To rzadkie przecież i to dwukrotnie się tam mi zdarzyło. Przestrzeń miejsca zwyczajna, prosta, cała złożona z widoku. I też, to ważne, nie nastawiona na rozgrywanie twojego lęku wysokości , jak to robią nieraz w barach na szczytach wieżowców. Ludzie wyglądają tam jak czarne ptaszyska przycupnięte na jakiejś żerdzi i to wgapianie się w ich stan zawieszenia jest wręcz pogłębieniem tematu. Od tego miejsca polecam wszystkim zaczynać przygodę z Londynem. Parę dni temu bar wyglądał tak jak poniżej, a równo dziesięć lat temu, jak na czarno-białym zdjęciu †Jacka Dziaczkowskiego . Tam synek ze złamaną ręką sobie po swojemu przeżywa to miejsce…
Do Tate Modern Cafe lepiej zajść przez samym zwiedzaniem galerii, bo to dobrze nastraja i przygotowuje na przykład na spotkanie z „Płaczącą kobietą” Picassa, jednym ze skarbów stałej kolekcji. I na wiele wiele innych. Ja w stałej kolekcji odkryłam ciekawostkę w postaci pewnej kurtyny. To dzieło kolumbijskiej artystki kojarzonej z pop-artem Beatriz González. O swojej twórczości lubiła mówić, że to „rozwijające się malarstwo dla krajów rozwijających się”. Inspirowali ja Velazquez i Vermeer a potem… zdjęcia z brukowców. Jedno z nich pokazujące wsławionego licznymi okrucieństwami prezydenta Julio Césara Turbay Ayala brylującego na raucie było przyczynkiem do powstania „Dekoracji wnętrz”, czyli tej oto zasłony. Rzecz mocno szydercza, choć grana niuansami. I te wypłowiałe kolory początku lat 80…