Minęło 500 lat od śmierci artysty i ciągle nie możemy nasycić się detalami z jego obrazów. Ale ma się ku lepszemu. Wcale nie dlatego, że pozwalają w muzeach zbliżyć do nich oko. Po prostu sfotografowano je wreszcie w gigantycznej rozdzielczości i powstał świetny film, więc mikroskopijne szaleństwo wyobraźni Boscha oglądamy na kilkunastometrowym ekranie.
Festwial Millenium Docs Against Gravity otwarty i na entrée wybrałam film „Hieronim Bosch. Dotknięty przez diabła”. Szłam radośnie, choć trochę bez wiary, że będzie to dzieło wybitne. Raczej z myślą, że o kulisach powstawania wystawy można rozprawiać tylko, nurzając się w muzealnym kurzu. Ale film chwyta za gardło i nie puszcza.
Holenderscy badacze z muzeum w Hertogenbosch (miejsca urodzenia malarza), w którym dzieła Boscha są bodaj tylko dwa, podejmują nieprawdopodobny wysiłek ściągnięcia ze wszystkich możliwych muzeów i kolekcji obrazów na największą w historii wystawę. To, zwłaszcza dla głównego bohatera, będzie wyprawa życia. Z jednej strony – okazja do wnikliwego zbadania obrazów z użyciem najlepszego sprzętu, z drugiej – konfrontacja z rywalami, muzealnikami, którzy stoją na straży swoich największych skarbów, nie godzą się na wypożyczenia (np. Prado) albo nakładają piramidalne zobowiązania (tu przodują zawsze świetni w interesach wenecjanie, wieczni kupcy, co to w zamian za wypożyczenie domagają się renowacji dzieła, bagatela za 300 tysięcy euro). Jedną z mocniejszych scen w filmie jest spotkanie głównego bohatera, pasjonata i badacza twórczości Boscha z kimś, kto wszedł w posiadanie jednego z rysunków tylko dlatego, że doradzono mu taką inwestycję. Nie jest to żaden koneser, tylko kolekcjoner – ważne rozróżnienie. Zwierza się, że sam takiego rysunku to on by na pchlim targu nawet za 10 euro nie kupił. No, ale nabył, trzyma w sejfie, bo to świetna lokata majątku. Mówi do człowieka, który drży z przejęcia na widok tego rysunku i który całe swoje zawodowe życie poświęcił badaniu, a przede wszystkim kontemplowaniu i przeżywaniu tej twórczości. Jakaś dziejowa ironia i niesprawiedliwość.
Lupa to za mało – musimy się z tym pogodzić. Chyba dopiero na wielkim ekranie można poczuć w pełni genialność dzieła Boscha. Kiedy widać cienką jak włos smugę czerwieni w oku idącego na ukrzyżowanie Chrystusa i jej znaczenie w odbiorze całej sceny. Albo laserunki w scenach pożarów – tego się nie da opisać słowami.
Od wielkiego ognia zresztą prawdopodobnie wszystko się zaczęło – Bosch jako mały chłopiec przeżył pożar swojego miasta. Piekło na ziemi.
W niedzielę, o 20.30 w kinie Luna jest drugi i ostatni pokaz tego filmu. Tego nie można nie zobaczyć.