Smaki

Jabłka z amarantusem – afrodyzjak przeciw Monsanto

To będzie przepis z podtekstem politycznym, o działaniu ewidentnie erotycznym. Trudno, nie moja wina.

To niesamowite, że amarantus zwany szarłatem parę tysięcy lat temu porastał całą Amerykę, zajadali się nim Inkowie, a teraz ma status chwastu albo pożywienia dla dziwaków. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że roślinka ta uodporniła się na słynny herbicyd na literę R produkowany przez znany koncert na literę M i zaczyna zagrażać tym wszystkim uprawom GMO…
W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak nieprzyzwoicie obżerać się szarłatem, robić na niego gigantyczny popyt. Zwłaszcza, że stoją za nim cudowne właściwości – każdy to sobie w sieci wyczyta.
A sytuacja z jedzeniem jest coraz mniej kolorowa. Prawdziwe elity w Polsce, te majętne i dobrze poinformowane, już nie jedzą polskich zbóż i warzyw, tylko ściągają je z Białorusi. Tam, na naszych Kresach są ostanie połacie zdrowych pól. To potrwa jeszcze dwa-trzy lata. Bo już na tamtejszych akademiach testuje się pierwsze uprawy ziemniaków GMO. Jak to się powiedzie, zmieni się na zawsze oblicze tamtej ziemi. Dlatego zachęcam do jedzenia tego pysznego chwastu, którego jeszcze nasi macherzy od chemii nie zgieemowali. Oto przepis, który gdzieś znalazłam, ale oczywiście zmodyfikowałam go po swojemu i tak, jak to czyniłam, opisuję. Żadnych słodkich kłamstewek. Sama prawda.

Jabłka pieczone z amarantusem

Składniki
5 jabłek średnich, a najlepiej 10 małych, jakby niewyrośniętych, pachnących, kwaskowych, od chłopa, którego pole dobrze znacie i jego charakter też (jutro na targu zapytam o jego dane osobowe)

szklanka ekspandowanego (znaczy dmuchanego) szarłatu (na to się też mówi popping),

orzechy włoskie – jakieś trzy garstki pięciolatka albo jedna rosłego chłopa

miód – no ze trzy łyżki (ja to wyskrobałam trochę najlepszego na świecie tasmańskiego miodu z drzewa skórzanego tu o nim przeczytacie, coś tam akacjowego, a do tego dla hecy dałam łyżeczkę miodu wrzosowego z Podhala (który to produkt okazał się kompletnym oszustwem, jak dorwę tę góralkę, to ją wytargam za tipsy)

jedna łyżka przeszmuglowanego cukru (w oryginale nie było, ale kto bogatemu zabroni)

1 łyżeczka cynamonu, a najlepiej dwie, będzie bardziej afrodyzjakowo

parę łyżek wody na dno naczynia żaroodpornego

Sposób przygotowania
Najpierw z jabłek trzeba usunąć te cholerne gniazda nasienne, co – jeśli ma się do czynienia z wiotkimi, nieco uleżałymi, kruchymi wiejskimi jabłkami, a nie takimi z biedronkowej chłodni – to jest operacja grożąca ranami ciętymi. Jak tam jakiś kawałek szypułki zostanie albo pestka, to nic, nawet dobrze, smak będzie bardziej wyrafinowany (ta nutka arszeniku…) Chodzi tylko o wydrążenie tego gniazda na farsz. Teraz mieszamy amarantusa z podzielonymi na jedne szesnaste orzechami, miodem, cynamonem i cukrem. Napełniamy jabłka farszem, ubijamy go nieco i układamy w naczyniu i podlewamy to mikrofilmem wody. Pieczemy.  I tu się dopiero zaczynają hocki.  Teoria to 30 minut w temperaturze 200°C bez zaglądania. Mi to zajęło godzinę, bo tak: zaglądam po 20 minutach – wszystko gra. Potem trochę się przypalają górne czubeczki z farszem (nie mam termoobiegu). Panika. No to przekręcam gałkę na samo dogrzewanie dna. Po 15 minutach zaglądam, a tam jakaś sytuacja dystroficzna, jakby mały postęp. No to biorę folię aluminiową i przykrywam górę, znowu włączam grzanie ogólnorozwojowe. I tak doglądam, patrzę, czy już na dnie się tworzy sytuacja karmelowa i czy jabłka przechodzą od fazy gorącego nabrzmienia do tego cudownego uwiądu skórki, pod którą już jest mus. To ten moment.
Nie wiem, jak to smakowało a vista. Bo był to prezent dla narodu na następny dzień. Wszyscy zachwyceni. Libida i humory w górę. Witaj wiosno!

 

 

4366 views