W podziemiach katedry praskiej w Warszawie można zobaczyć trzecią edycję projektu „Namalować katolicyzm od nowa”. Tematem wszystkich obrazów jest biblijny motyw Nawiedzenia św. Elżbiety przez Marię. Milczenie, jakie towarzyszy temu wydarzeniu, nie ma nic wspólnego z nabożną ciszą.
Dwie poprzednie edycje projektu, którego pomysłodawcą i kuratorem jest Dariusz Karłowicz, zgrillowano. I zrobiły to rozmaite media od lewa do prawa. Chyba najbardziej dostało się Chrystusowi Miłosiernemu, z którego wizerunków szydzono, a do intelektualnego przypiekania samego kuratora zabrała się nawet, teoretycznie stojąca po tej samej stronie, dyrektor „Więzi” (można sobie ten elaborat wygooglować). Ona też wsiadła do karuzeli śmiechu. Wytyka profesorowi wrocławskiej ASP Jackowi Dłużewskiemu anatomiczne błędy, które popełnił, malując Chrystusa. Ciekawe, czy wytyka je także Picassie, np. w obrazie „Ukrzyżowanie”, gdzie dłoń przybitego do krzyża Jezusa przypomina szalik?
Przy trzeciej edycji wystawy media głównego nurtu użyły już innej broni, znacznie skuteczniejszej – zamilczenia. Jest to zrozumiałe, bo wrogie dla macherów rynku sztuki inicjatywy, te polsko-katolickie, które zaczynają się powoli wybijać na niepodległość i reprezentują jakiś poziom, przemilcza się, a uwagę gawiedzi skupia na innych tematach, np. na nowym muzeum sztuki nowoczesnej.
Dlaczego tak się dzieje? Karłowicz nie zaprosił przecież do współpracy jakichś pacykarzy czy malarzy pokojowych. Zaprosił paru raczej uznanych artystów i – dla równowagi czy też urozmaicenia – trochę młodych. I niby nagle, w zetknięciu z tematem religijnym, stracili zdolność posługiwania się pędzlem? Próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie, zaczęłam szperać w sieci, żeby zobaczyć jakąś dokumentację tych poprzednich wystaw, czyli „Zwiastowania” i „Chrystusa Miłosiernego”. W relacjach z obu były jakieś zdjęcia z ukosa, z dołu, w półcieniu, w żabiej perspektywie, a najczęściej pokazywano samych malarzy pozujących obok wspomnianych dzieł. Nie trzeba nikomu mówić, że prawdziwą wartość obrazu można ocenić przede wszystkim w bezpośrednim z nim obcowaniu lub – w ostateczności – na dobrej jakości reprodukcji. Dlaczego organizatorzy, rozpisując swój projekt na 21 lat (bo w każdym roku na malarski warsztat jest brana jedna tajemnica różańca), nie zadbali o przygotowanie dobrych materiałów ilustracyjnych dla mediów? Nie wiemy. Może chcą zostać męczennikami sprawy odnawiania malarstwa katolickiego poprzez poddawanie się corocznemu grillowaniu…
Porzućmy na chwilę ten jakże istotny szczegół i spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego współczesne interpretacje scen Zwiastowania czy Chrystusa Miłosiernego spotkały się z takim odrzuceniem przez gros krytyków i publiki? Odpowiedź jest dla mnie akurat dość prosta – mamy zbiorowo „zaburzony” odbiór tego typu dzieł. Malarstwo religijne jest niejako zakodowane w nas interpretacjami wielkich mistrzów – Rafaela, Caravaggia, Fra Angelica czy Botticellego. Wizje tych artystów siedzą w nas tak głęboko, że motyw biblijny ujęty współczesnymi środkami wyrazu wydaje się najczęściej (bo są wyjątki) trochę dziwny, karykaturalny, nieprzystający, ubogi. Jak tutaj zaakceptować kolejną interpretację Chrystusa Miłosiernego, jeśli sam pierwowzór z 1934 r pędzla Eugeniusza Kazimirowskiego, namalowany według wskazówek św. Faustyny, mam wrażenie, kojarzy się bardziej z monidłem niż z wysokich lotów sztuką. Jeżeli nasz umysł tak koduje ten pierwowzór, to jeszcze gorzej odbierze kolejne wariacje na jego temat. Mimo to, patrząc na Miłosiernych pędzla Czwartosa czy Modzelewskiego, z konieczności z ukosa, bo nigdzie nie uświadczymy dobrych reprodukcji, mogę wyrazić jakże odosobnioną opinię – te obrazy podobają mi się. Nawet bardziej od obrazu Kazimirowskiego.
Ale wracajmy do porzuconego meritum. Chyba Bóg czuwa nad Karłowiczem, a przede wszystkim nad artystami, których wokół siebie zgromadził, bowiem trzecia edycja wystawy, a dla mnie pierwsza widziana w całości i na żywo, wygląda interesująco. To różnorodne, zaskakujące, odważne obrazy, podejmujące nie tak często poruszany przecież temat Nawiedzenia św. Elżbiety przez Marię. A w kontekście całego chrześcijaństwa było to prawdziwie doniosłe spotkanie dwóch kobiet w stanie łaski. Nie powiem nic więcej – sami zobaczcie. Wystawa trwa do 12 stycznia 2025 r. Wybrałam tylko kilka obrazów i ich fragmenty, bo sama już nie wiem, czy nie przekraczam ram ujęcia reporterskiego. Mam nadzieję, że nie każą mi tego z bloga zdejmować. Działam w dobrej wierze.
„Nawiedzenie” według Ewy Czwartos
„Nawiedzenie” według Bogny Podbielskiej, fragment obrazu Ewy Czwartos
Fragment obrazu Jarosława Modzelewskiego
Fragment obrazu Ignacego Czwartosa
Obraz „Nawiedzenie” Beaty Stankiewicz
Zdjęcie otwierające: fragment obrazu Jarosława Modzelewskiego „Nawiedzenie”.