Fotofestiwal to jedna z pięciu imprez, na które czekam cały rok. Kilkadziesiąt wystaw, święto momentów bezpowrotnie utrwalonych.
28 maja ruszam do miasta Łodzi, by utonąć w morzu zdjęć. Wcześniej obstawiam jak w totku, kto zdobędzie Grand Prix spośród 10 finalistów, wyłuskanych z 500 projektów. Mam trzech faworytów. Pierwszy to Patrick Willocq i jego „Jestem Walé, szanuj mnie”.
Francuz wychowany w Kongo zapuszcza się do starej kolonialnej wioski Mbandaka, gdzie Pigmeje pielęgnują osobliwy obyczaj – kobiety po urodzeniu pierwszego dziecka spędzają w osamotnieniu od 2 do 5 lat. Nazywa je się walé. Wracają do swoich rodziców i muszą przestrzegać rozmaitych zakazów, np. nie mogą przygotowywać jedzenia, współżyć etc. Jedną z nielicznych czynności, do których są dopuszczane to wyplatanie koszy. Okres izolacji wieńczy rytualny taniec i śpiew. Każde ze zdjęć Willocqa to ilustracja pieśni kończącej okres izolacji jednej z walé. Na przykład Asongwaka „Piękna” śpiewa o tym, że tylko ona jest w stanie latać samolotem (symbol nieosiągalnego zachodniego dobra), a Epanza Makita „Psotnica” porównuje się do nietoperza, którego Pigmeje uważają za zwierzę magiczne. Soczysty, wizjonerski pomysł. Podziwiam autora nie tylko za surrealistyczną wyobraźnię, ale i interakcję z miejscowymi „aktorami”, i wreszcie – oddanie im głosu.
Drugi projekt, który mnie trwożnie zainteresował to „Kochaj mnie albo zabij”. Sarker Protick zagląda za kulisy filmowych produkcji w Bangladeszu. Oj, Hollywood w delcie Gangesu ma jaskrawszą barwę niż gdziekolwiek indziej, a od sztucznych nieb i keczupu, który sączy się z ran, bardziej bolą zęby. Estetyka tandety doprowadzona do granic mistycyzmu.
I wreszcie „Wielki Krąg Diego”. Cyril Costilhes jedzie na Madagarskar, gdzie 10 lat temu zginął w wypadku jego ojciec. Mrok rozświetlony lampą błyskową wydaje się jeszcze bardziej mroczny. Skąd my znamy taką lynchowską gęściochę…
Zresztą chyba w każdym z 10 finałowych projektów tkwi jakiś niepokój. Na kilku zdjęciach broń w roli głównej… Zastanawiające. To chyba nie tylko podświadome lęki szanownego jury.
Z bazy głównej Fotofestiwalu warto wypłynąć w miasto, do małych galeryjek, offowych podwórek. Nie wiem, czy zdecyduję się zobaczyć wioskę w Palm Village na Florydzie zamieszkiwaną przez 100 przestępców seksualnych, którą obfotografowała Sofia Valiente (w OFF Piotrkowska, ul. Piotrkowska 138/140):
Ale kusi mnie katalog rudzielców, który stworzyła Marina Rosso (nota bene jej nazwisko po włosku oznacza czerwony…). Włoszkę zainspirowała taka oto wiadomość, że największy na świecie bank spermy zaprzestał kilka lat temu przyjmowania nasienia od rudych dawców. Wystawa „The Beautiful Gene” (też w OFF Piotrkowska):
No to co? Zacieram ręce i przecieram obiektywy, by oddać się mojej perwersji robienia zdjęć zdjęciom. W ubiegłych latach było parę kwiatów:
p.s. Fotorelacja z aktualnego Fotofestiwalu prawdopodobnie nastąpi.
Wspaniałe powolne miejsce, w którym od dziś zamierzam wypoczywać!
momenty bezpowrotnie utrwalone ? co to za cudzoziemskołożny zbitek ? chodziło ci oo Melancholie ? http://www.youtube.com/watch?v=9kksBGtCyc4