Po raz pierwszy pomyślałam o swoich prochach jako czymś dekoracyjnym. Niemal słodkim i uroczym jak pudełko pralinek. A wszystko działo się na targach HOMI w Mediolanie.
Wyobraź sobie urnę z pleksi, która ma kształt twojego profilu, a w niej spoczywają twoje prochy uformowane niczym klocki albo płaskorzeźbione główki (choć należałoby je raczej nazwać półgłówkami) – jest groza? Design posmyrał sprawy ostateczne. Czy w ogóle jesteśmy w stanie spojrzeć na pomysł włoskiego artysty Denisa Santachiary bez pytania „Czy już wolno?” albo „Czy godzi się?”. Szczególnie, że Włoch oferuje też opcję, którą najchętniej nazwałabym ogrodniczą – włożenia w wyprofilowaną na nasze podobieństwo grudkę prochów nasionka jakiejś rośliny. Można więc kawałek nas zasadzić i mieć pewność, że to, co wyrośnie, wyrośnie na żyznym gruncie. Odrodzimy się.
Designerska urna najsilniej wryła mi się w pamięć po obejrzeniu setek stoisk na targach HOMI w Mediolanie, które odwiedzam dwa razy do roku od 12 lat. Dawniej nazywały się MACEF i były pierwszymi we Włoszech targami poświęconymi dekoracji wnętrz i rzeczom do domu. Trochę się zmieniały na przestrzeni lat, ale niezmiennie uwielbiam na nie jeździć, bo w tej galaktyce przedmiotów zawsze znajdzie się coś skandalicznego albo przepięknego, niezwykłego i zadziwiającego, jak ww urna. A przede wszystkim można pogadać z twórcami. Oficjalnie jeżdżę tam badać trendy, nieoficjalnie – badać wątki osobne i osobiste.
Z trendami wiadomo jak jest. Za ciężkie pieniądze wymyśla je jakaś agencja w Paryżu i za jeszcze cięższe sprzedaje chcącym tej tajemnej wiedzy firmom, które pragną być na czasie. Ktoś gdzieś ustala, że będzie teraz promowany pudrowy róż albo najzgnilsza zieleń i trzeba będzie nie tylko za tę informację zapłacić, ale też zacząć w tych beatyfikowanych barwach produkować rzeczy piękne, ładne albo badziewne. Nawet badziewiarze wchodzą w to, i to w dodatku tak szybko, że jeszcze targi nie dobiegną końca, a już na chińskich taśmach lecą pudrowane wazoniki. Ale wszyscy nauczyliśmy się z tym żyć, a Chińczycy coraz bardziej się cywilizują, czego dowiodę poniżej.
Tutaj więc nie będę rozpisywać się o trendach tylko o tym, co ciekawe wśród włoskich (głównie) rzemieślników i to czasami o tak odległej tradycji, że ich stoiska wyglądają jak wyrwane z korzeniami z samego środka rokoka. Żeby nie być gołosłowną od razu ilustruję i ostrzegam – wszystko, co widać, łącznie z tiulowymi falbankami, wykonano z porcelany.
Dla przeciwwagi zmieniam płytę – jesteśmy już w epoce winyli, tyle że wcale nie grających. To bowiem też porcelana, a ponieważ nie przepuszczam niczego, co wiąże się w jakiś sensowny sposób z czarnym krążkiem, wchodzę w to słodkie oszustwo. Nie ukrywam, talerz firmy Longlpay Home chciałabym widzieć w moim kredensie.
A jeśli o nietypowych talerzach już mowa, to zachwyciła mnie ta sferyczna przekąśnica (mój własny termin). W zagłębieniach szklanego naczynia zaserwujemy jakże modne dziś nanopotrawy w rodzaju strzępka chrobotka reniferowego czy jakiegoś frytowanego kwiatu cukinii. Objadamy się przecież laboratoryjnie wygenerowanymi frykasami i bez generatora ciekłego azotu w kuchni ani rusz. Nie bez przyczyny czarowną salaterę wyprodukował zakład Steroglass dostarczający na rynek instrumenty do analiz laboratoryjnych, a zleceniodawcą było ADI, czyli włoskie Stowarzyszenie Wzornictwa Przemysłowego, coś jak nasz IWP.
A to już naprawdę ostatni dziwny talerz, imitujący liście egzotycznej rośliny wykonany z silikonu. Dość miękki, a więc oddziałujący nie tylko na nasze jedzeniowe nawyki, wymagający delikatności ruchów, ale też bezcenny, bo niedający się w żaden sposób potłuc. Wymyślił to Japończyk, Nao Tamura dla marki Covo. Naczynia pięknie wyglądają na stole zwinięte w rulony – zresztą inspiracją dla Tamury były wspomnienia z dzieciństwa. Tam, gdzie się wychował wiosną zawijało się słodycze w liście wiśni. Latem wydrążony pomidor służył jako miseczka na danie…
Na HOMI warto się wybrać, jeśli miłujemy biżuterię. Jest tam nie tylko ogromny pawilon pełen topowych jubilerów, który zwiedzam zupełnie bezinteresownie, bo nie ma we mnie żadnej babskiej potrzeby obwieszania się koliami i bransoletami (podobno takie obwieszanie się biżuterią świadczy o silnym lęku przed śmiercią, a najpoważniejsi klienci jubilerów są osobami ekstremalnie melancholijnymi). Jednak o wiele bardziej interesują mnie maleńkie stoiska rzemieślników i młodych jubilerów, które kładą na łopatki wielkich złotników pomysłami i niepokornością. Obok takich obrączek, jako fanatyczka fabryk i industrialu, nie mogłam przejść obojętnie. Jeżeli dawać się zaobrączkowywać, to tylko metodą walcowania.
A jeśli o stali i pochodnych mowa, to koniecznie muszę donieść chociaż o jednym trendzie. To kwadratowe i prostokątne garnki. W większości służą do gotowania spaghetti, dlatego pokrywki mają od razu wyposażone w otwory do odcedzania. Niektóre wyglądają jak wiekowe zasobniki na narzędzia chirurgiczne. Budzą naprawdę respekt i w porównaniu z nimi taki Zepter wydaje się naprawdę sweety.
I mój trend osobisty – to torby z reprodukcjami dzieł sztuki. Ja wiem, że to trąci komercją i że Kaplicy Sykstyńskiej to bym nie zniosła na siatce do noszenia mięsa, ale Celnik Rousseau jakloś się broni. Podejrzałam na stronie wytwórcy LOQI i mają nawet wersje z czarnym krzyżem Malewicza. To by był coś, za jedyne 12 euraków.